Awatar użytkownika
rzepola
Moderator
Posty: 698
Rejestracja: sob 17 kwie, 2010

sob 10 wrz, 2011

Bolączką Polaków jest niechęć do własnej kultury. Często, jako naród, gotowi jesteśmy uznać coś za lepsze tylko dlatego, że jest zagraniczne. Tak jest w przypadku nauki, czy kultury. Tak jest np. z koncertem A-dur Karłowicza, o którym krytycy świata (nasi właściwie też) mówią, że nie jest w niczym gorszy od Czajkowskiego, czy Brahmsa, ale nikt go nie gra. Co więcej, nieczęsto sięga się po zapomniane utwory, mniej znanych albo też zapomnianych kompozytorów. Nie wiadomo, dlaczego, przyjęło się sądzić, że między Chopinem a Szymanowskim nie było muzyki w Polsce, przed Chopinem też nie. Częściej się zdarza, że zagraniczni artyści promują nasze kompozycje niż my sami. Przytoczę tutaj fragment wypowiedzi znakomitego skrzypka specjalizującego się w muzyce dawnej, Gunara Letzbora, z wrześniowego numeru czasopisma Muzyka21:
"W 2009 r. braliśmy udział w dużym polskim festiwalu. Zauważyłem, że byliśmy jedynym barokowym zespołem, który w programie miał repertuar polski, pomimo faktu, że na festiwal zaproszone były także polskie zespoły. To co mnie w jakiś sposób ubodło to to, że na czas naszego występu, równolegle, przewidziany został wielki "mainstreamowy" koncert z muzyką symfoniczną. Nie rozumiem, jak można stawiać w konkurencji tak istotny dla kultury polskiej koncert nowej muzyki z czasów polskiego baroku, z koncertem symfonicznym w Filharmonii? Jest to na pewno powód, dla którego następnym razem będę raczej uważał gdzie gram."
Przykłady tego typu można mnożyć bez końca. Czytając prasę muzyczną jestem coraz bardziej załamana tą sytuacją. Inny cytat z tego samego magazynu:
"Z okazji 100. rocznicy Filharmonii Warszawskiej ówczesny dyrektor naczelny stwierdzi autorytatywnie, że muzyka Zygmunta Stojowskiego "nie przetrwała próby czasu" i nie wykonał jego Symfonii podczas koncertu jubileuszowego. Nikt z osób liczących się w świecie muzyki nie ośmielił się temu twierdzeniu zaprzeczyć. Chwilę po tym pan dyrektor zadał kłam swojemu twierdzeniu zapraszając do swojej palcówki Jonathana Plowrighta, by wykonał II Koncert fortepianowy wspomnianego kompozytora. Artysta nei wiedział, że jakaś "próba czasu" została w ojczyźnie kompozytora ustanowiona; wbrew naszym światłym znawcom nagrał dla brytyjskiego wydawnictwa dwa jego koncerty. Jak zawsze u nas, zainteresowanie cudzoziemca zdjęło odium zaściankowości z naszego wielkiego rodaka. Około sześć lat temu, niejako tylnymi drzwiami, Symfonia Stojowskiego, pomimo "nieprzetrwania próby czasu" weszła na salony warszawskie - została wykonana w Filharmonii Warszawskiej przez Orkiestrę Filharmonii Rzeszowskiej pod dyrekcją Jerzego Kosaka. Było to wydarzenie tym bardziej znaczące, że wykonanie wspomnianej kompozycji kilka miesięcy wcześniej w Rzeszowie nie doszło do skutku ze względu na sabotaż ówczesnego dyrektora tamtejszej placówki. Utwór został przyjęty w Warszawie entuzjastycznie, wybitne osobistości świata muzycznego ze zdziwieniem pytały o przyczynę nieobecności dzieła w repertuarze orkiestr (jakby nie one były za ten brak odpowiedzialne).
W tym roku odium "bylejakości" zostało już całkowicie zdjęte ze znakomitej Symfonii Stojowskiego. Najpierw wykonała ją Polska Orkiestra Radiowa na zakończenie sezonu koncertowego, wkrótce wykona ją Filharmonia Warszawska na 110-lecie swojego istnienia. Ciekawe, czy wszyscy zajadli wrogowie twórczości Stojowskiego wciąż stoją na wcześniej upatrzonych pozycjach?"
Problem jest naprawdę szalenie powszechny. To tylko dwa cytaty z jednego numeru. W innych magazynach pisze się to samo, a ile musi być przykładów, o których nikt już nawet nie mówi? Festiwale muzyki bez polskich kompozytorów, dotacje z Ministerstwa Magii dla wielkiego festiwalu Beethovenowskiego z jednym tylko koncertem muzyki polskiej (chyba coś Pendereckiego było), a pominięcie innych licznych mniejszych, które same wypromować się nie mogą, a sięgają bo bardzo ambitny polski repertuar. Mamy świetnych kompozytorów: Lessel, Dobrzyński, Krogulski, Józef Wieniawski, Melcer, Zarębski, Fitelberg, Koffler, Regemay (za tym samym numerem Muzyka21). Z kwintetem Zarębskiego występuje Martha Argerich.
Ponieważ nie zapowiada się na jakąkolwiek rewolucję w funkcjonowaniu i dofinansowywaniu imprez kulturalnych, uważam, że trzeba zorganizować ruch oddolny. Oczywiście w granicach rozsądku. Ale sprawę trzeba nagłaśniać, informować, powtarzać znajomym muzykom, że muzyka polska JEST wartościowa i piękna. Samemu proponować polski repertuar swoim nauczycielom i to niekoniecznie Wieniawskiego. Już nawet jakieś utworki Bacewicz, czy Lipińskiego, którzy znani dość są, ale tylko w określonych środowiskach. Zróbmy coś dla naszej własnej kultury. Nie można w nieskończoność nagrywać i koncertować z tymi samymi utworami gigantów. To jest zarówno ich profanacja jak i niedowartościowanie zapomnianych.
Ćwiczu, ćwiczu.
Chodź, zarzępolę Ci na szczypcach duszy mojej!

Wróć do „Muzycy, nurty muzyczne”