Witajcie <mój pierwszy post>,
od pół roku chodzę na lekcje altówki do ogniska w szkole I st. będąc w 2 klasie liceum; wcześniej skończyłam pierwszy stopień na fortepianie, ale wreszcie robię to co zawsze najbardziej mi się podobało. c:
Moja nauczycielka jest bardzo miła, ale wydaje mi się że z lekcji nie wynoszę tyle, ile bym mogła. O ile przez pierwsze 3-4 miesiące rzeczywiście stała przy mnie i ustawiała rękę, palce na gryfie i smyczku, to teraz z reguły zajęcia polegają na tym, że pani siedzi przy pianinie grając akompaniament do utworków, a ja rzępolę swoje, cała usztywniona i nieczysto. Po 6 latach na fortepianie wiem co to znaczy ćwiczyć ;) i że największą pracę trzeba wykonać w domu, nad czym się staram w miarę możliwości; tylko że często wychodząc z lekcji mam wrażenie, że całą godzinę zmarnowałam i lepiej bym ją wykorzystała ćwicząc samodzielnie.
Czy przy waszych początkach też było podobnie, czy może nauczyciel miał yy.. bardziej twórcze podejście?
Zdaję sobie sprawę, że na pewno inaczej się zaczyna w wieku 7 lat, a inaczej 10 lat później; boję się że jak mi zostanie jakiś zły nawyk, to nie przejdzie on naturalnie po jakimś czasie tylko będzie stale przeszkadzał..
pozdrawiam :)